niedziela, 23 listopada 2014

80°C - 20°C


*Thor*

Syn Odyna szedł szybkim krokiem przez długie korytarze pałacu Wszechojca. Nie zwracał na nic uwagi. Nawet na Sif, która chciała się z nim przywitać. Szedł przed siebie bijąc się z myślami. Słyszał wszystko wyraźnie, ale nie mógł w to wszystko uwierzyć, nie mógł wszystkiego do siebie dopasować. To wszystko było jak wieloelementowe puzzle, które musi ułożyć, ale nie ma kilkunastu elementów, ani wzoru gotowego obrazka. Błądził we mgle, jednak nie mógł po prostu siąść i zaczekać aż opadnie, bo czuł, że im dłużej czeka tym gorzej. Miał nadzieję, że ojciec mu pomoże.
Wpadł bez zapowiedzi do sali tronowej. Wchechojciec przyjmował właśnie jakiegoś człowieka, jednak Thora teraz to nie obchodziło, nie obchodziło go też to, że ojciec znów będzie mówił jaki jest impulsywny. Tu chodziło o życie Sigyn!
- Ojcze - odezwał się, gdy dwaj mężczyźni spojrzeli na niego zaskoczeni. - Przychodzę w ważnej sprawie.
- Synu... - zaczął władca Asgardu starając się zachować spokój. - Czy to nie może zaczekać?
- Nie ojcze, tu chodzi o Sigyn. O Sigyn i o Lokiego.
Oczy Odyna zrobiły się nagle wielkości monet. To wcale nie uspokoiło boga piorunów.
- Wybacz mi Lajosie, ale chyba będziemy musieli odłożyć naszą rozmowę... - wymamrotał wiekowy mężczyzna. Stojący przed nim Lajos skłonił się tylko z nieprzychylnym grymasem na twarzy i opuścił czym prędzej komnatę.
- Ojcze, chwilę temu Sigyn skontaktowała się ze mną telepatycznie... - zaczął Odinson.
- Jak to jest możliwe, skoro znajduje się daleko stąd, aż na Midgardzie?
- Musiała użyć na to bardzo dużo mocy. Z resztą to teraz nie istotne. Udało jej się przekazać mi, że Loki ją porwał - opowiedział z przejęciem.
Wszechojciec pobladł momentalnie.
- Ojcze... Dobrze się czujesz? - spytał z troską Thor podchodząc do starszego mężczyzny.
- Przecież to niemożliwe... Loki zginął... Przepowiednia... Przecież to nie... To się nie dzieje... - mamrotał Odyn i zanim jego syn zdążył cokolwiek zrobić starzec osunął się bezwładnie na posadzkę.
- Ojcze, ojcze - Thor próbował go cucić. - Straże!
Do komnaty wpadli strażnicy i wynieśli nieprzytomnego Odyna.
Już po chwili Thor wraz z Friggą siedzieli przy łożu pogrążonego w śpiączce Wszechojca.
- Jak się czujesz? - zapytała kobieta przerywając ciszę.
- Ja... Ja nie wiem co się stało. Nie wiedziałem, że tak mu zależało na Sigyn... - powiedział Thor wcale nie odpowiadając na pytanie.
- Sigyn..? - zaciekawiła się Frigga.
- Tak. Powiedziałem mu, że okazało się, że Loki jednak żyje i porwał Sigyn...
Frigga zrobiła podobną minę do tej, którą przyjął Odyn gdy się o tym dowiedział. Odinson miał wrażenie, że nie wie czegoś bardzo istotnego.
- Nawet nie wiesz jak to nie dobrze dla Asgardu, że Sigyn przebywa z Lokim. Prawda jest taka, że moc Sigyn nie ogranicza się tylko do magicznych sztuczek, ale jest o wiele potężniejsza, może nawet potężniejsza niż jakakolwiek z jaką mieliśmy kiedykolwiek doczynienia.
- To niemożliwe - stwierdził mężczyzna stanowczo. - Żaden Asgardczyk nie ma wrodzonej magicznej mocy, magii można się tylko nauczyć, tak jak ty czy Loki...
- Ale Sigyn nie pochodzi z Asgardu.
Teraz to oczy Thora przybrały wielkość monet.
- Jest córką przywódczyni Orakel. Jej matka była chyba najsilniejszą Wyrocznią z jaką mieliśmy styczność.
- Ora... co?
- Orakel.
- Nigdy nic nie słyszałem o żadnych Orakel.
- Nic dziwnego. Kiedy tu były byłeś jeszcze małym chłopcem, a twój ojciec starał się wymazać ich istnienie z kart historii.
- Ale... Ale dlaczego?
- Dawniej, gdy światów było dziesięć pewien mało liczny naród mieszkał w świecie zwanym Brann. - Frigga zaczęła swoją opowieść. - Była to kraina wiecznego, upalnego lata, a ludzie na niej mieszkający umieli panować nad ogniem. Wszyscy wyglądali niemal identycznie. Jasne, niemal białe włosy, opalona skóra i błękitne oczy. Byli wysocy i niezwykle piękni, jednak przez inne cywilizacje byli uznawani za dzikusów. Nie posiadali wysokiej technologii, odprawiali różne podejrzane rytuały i mieli dziwne zdolności. Ubierali się w rzeczy niezwykle kolorowe i prawie przezroczyste, często malowali na swoich ciałach różne symbole, których znaczenie tylko oni znali. Przerażali mieszkańców innych światów swoją tajemniczością i dzikością. Podczas wojny ich świat został doszczętnie zniszczony. Ocalała tylko niewielka grupa kobiet, które były czymś na kształt szamanek w tamtej cywilizacji. Odyn, którego dręczyło poczucie winy, że te kobiety zostały bez rodziny i miejsca do życia zaproponował im osiedlenie się w Asgardzie. Zgodziły się, gdyż nie miały za bardzo innego wyjścia. Piękne kobiety o pomalowanych ciałach i prawie całkiem przezroczystych ubraniach wzbudzały lęk, ale i zarazem zaciekawienie w mieszkańcach Wiecznego Miasta. Szczególnie przybyszkami zainteresowani byli mężczyźni, a że w kulturze Brannek osadzona była duża ilość partnerów, nie opierały się im zbytnio. Tak też narodziło się kilkoro dzieci. Jako pierwsze urodziło się dziecko ich przywódczyni, Alyi. Alya była z nich wszystkich najpiękniejsza i najpotężniejsza. Gdy się denerwowała szyby się tłukły, a wszystko wokół stawało w płomieniach. Dziecko nazwała Rebekah, co w jej języku znaczyło "nadzieja", jednak pewnego dnia jej córka po prostu zniknęła. Zaczęły powstawać różne plotki jakoby Brannki miały pożerać dzieci, lub wykorzystywać je do rytuałów. Okazało się jednak szybko, że przybyłe do nich kobiety mają dar jasnowidzenia. Zaczęto je wówczas nazywać Orakel, czyli wyrocznie. Poza często męczącymi snami proroczymi szamanki z Branny miały jeszcze jedną przypadłość, swego rodzaju klątwę, która ciążyła na każdej kobiecie, która posiadała dar w postaci snów proroczych, a mianowicie zakochiwały się one. Ale nie tak normalnie. One zakochiwały się tylko raz w życiu i gdy już się zakochały nie były w stanie w żaden sposób skrzywdzić tego mężczyzny, były w stanie wszystko mu wybaczyć tylko żeby ich nie opuścił i umierały w mękach, gdy on także umierał. Krążyła legenda, że im Orakel była potężniejsza tym bardziej nieszczęśliwa była jej miłość. Na nieszczęście wszystkich wielka Alya zakochała się w Laufeyu, królu olbrzymów. Kochała go do tego stopnia, że postanowiła zdradzić Odyna, który wyraz z towarzyszkami ją przyjął do swego królestwa i wpuścić Laufeya i kilkoro jego olbrzymów, by zabili Wszechojca. Gdy Olbrzymi zostali zabici przez straże, a Laufey uciekł, zwykle spokojny Odyn wpadł w szał i kazał wymordować wszystkie Orakel. Jednak zapomniał o jednym dziecku, które zniknęło kilka lat wcześniej. Pewnego dnia Heimdall poinformował Odyna o ogromnym skupisku energii gdzieś na Midgardzie i przyniesiono do pałacu maleńką, blondwłosą dziewczynkę. Norwegowie u których się wychowywała nazwali ją Sigyn. Było pewne, że to nie jest zwyczajne dziecko. Odyn postanowił, więc ją zostawić w swoim pałacu. Pamiętasz jak ją poznaliście z Lokim?
- Tak. Ojciec przyprowadził ją i powiedział, że to nasza nowa siostrzyczka, jednak ona rozśmiała się i powiedziała, że to nie prawda, że ona pochodzi z bardzo daleka i nie jest córką boga, tylko kowala - odparł mężczyzna z delikatnym uśmiechem na ustach wywołanym miłym wspomnieniem.
- Minęło sporo czasu zanim Odyn i uczeni doszli do tego, że Sigyn jest Orakel. Nie zmieniło się wtedy zbyt wiele, ale później twój ojciec poznał jakąś straszliwą przepowiednię, której nikomu nie chciał zdradzić i kazał wmówić Lokiemu, że Sigyn nie żyje. Osobiście uważam, że to było okrutne, jednak Odyn nie zachowuje się w taki sposób bez powodu. - Frigga westchnęła głęboko gładząc dłoń swojego męża. - Obawiam się, że jak ich nie rozdzielimy może się stać coś strasznego - dodała cicho, jakby te słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Prawie jakby czuła, że wydaje na nich oboje wyrok śmierci, co Thor uważał za niedorzeczne. Przecież oni się nienawidzili!




*Sigyn*


- Możesz mi powiedzieć gdzie jedziemy? - odezwała się wreszcie blondynka. Jej głos był wyraźnie znudzony, a ona sama zrezygnowana. Wiedziała, że nic z ewentualnej ucieczki nie będzie. Loki skuł ją kajdanami zaraz po tym jak kazał wsiąść jej do samochodu. Mogłaby krzyczeć, błagać, starać się uwolnić, jednak Kłamca był bądź co bądź bogiem (a przynajmniej tak go traktowano na ziemi), a co za tym idzie był od niej silniejszy, szybszy i na dodatek znał magię. Więc siedziała spokojnie na przednim siedzeniu i patrzyła tępo w okno, tłumiąc w sobie całą swoją wściekłość.
- Na lotnisko - odpowiedział jej lakonicznie.
- Po co?
- Siedź cicho i nie zadawaj już żadnych pytań, bo mnie znowu zdenerwujesz, a tu nie mamy publiczności i nie skończy się to dla ciebie dobrze - warknął odrywając na chwilę wzrok od drogi i spoglądając na nią złowrogo.
- Loki, nie wygłupiaj się. Znam cię. Nie zrobiłbyś mi krzywdy... - odparła ze spokojem i pobłażliwym uśmiechem malującym się na jej ustach. Była przekonana do swojej racji.
- Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewny. Sporo się zmieniło odkąd się ostatnio widzieliśmy - odwarknął mało uprzejmie, ale Sigyn była zadowolona. Udało jej się z nim wejść w jakikolwiek dialog, a z Lokim to już była połowa sukcesu. Widziała i wyczuwała, że coś go trapi. Z czymś się niewiarygodnie męczył. Orakel wyczuwały po prostu takie rzeczy. Nie umiały czytać w myślach, więc nie wiedziały co się dzieje, ale wyczuwały nastroje innych.
- Na przykład to, że przestałeś być synem Odyna? - spytała ostrożnie przyglądając mu się uważnie.
Mężczyzna spiął się wyraźnie na jej słowa, zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Od razu było widać, że coś jest na rzeczy.
- Nie przestałem nim być. Nigdy nim nie byłem - wycedził.
- A więc co się stało z twoimi rodzicami? - dociekała jak zwykle dziewczyna.
- Sigyn, skończ - powiedział zaciskając szczękę jeszcze bardziej.
- Nawet nie wiesz jak dawno nikt się tak do mnie nie zwracał... - stwierdziła z rozmarzonym uśmiechem spełniając przy tym jego prośbę.
- Mam do ciebie mówić inaczej? - spytał Loki po dłuższej chwili milczenia.
- Nie, Sigyn będzie dobrze. Z tym imieniem chyba najlepiej się czuję, a wiem o czym mówię, bo w ciągu ostatnich tysięcy lat miałam ich wiele. Miło jest być znowu Sigyn Vidardotti.
- Która jest fikcją - przypomniał jej Kłamca wywracając oczami.
- Loki, a czym ja jestem jak nie jedną wielką fikcją?
- Mnie nie pytaj, ja dopiero kilka godzin temu się dowiedziałem, że jesteś Orakel. Zapytaj lepiej Thora. On wie o tobie więcej.
- Oj daj spokój... - westchnęła. - Będziesz się teraz boczyć o to, że w dzieciństwie spędzałam więcej czasu z twoim bratem?
- Thor nie jest moim bratem!
- Szczegół. - Vidardotti wywróciła oczami. - Nigdy się nie starałeś żeby się ze mną przyjaźnić. Wręcz przeciwnie, więc jak teraz możesz nas obwiniać?
- No jasne. Zawsze moja wina. Ja się nie staram... Ja jestem wredny...
- Mam ci przypomnieć jak na dwa dni zmieniłeś mnie w kozę? - spytała Orakel z wyrzutem.
Twarz mężczyzny nieco złagodniała, a na ustach najpierw pojawił się delikatny uśmiech, a potem Loki roześmiał się szczerze.
Miał rację. To akurat było niezwykle zabawne, kiedy na wielki bal Thor musiał iść z kozą, bo Loki nie chciał za nic w świecie jej odczarować.
Dziewczyna również szczerze się roześmiała.



__________________________________________________
Oj wiem, że to trochę zaczęło... Wybaczcie.
Złośliwość rzeczy martwych.
Jak widzicie trochę się tu pozmieniało. Znalazłam swoją
koncepcję na nazywanie rozdziałów, na podstawie temperatury emocji.
Wiem, że pomysł dość dziwny, ale tak mi się jakoś skojarzyło. No wiecie...
Sigyn - ogień. Loki - lód.
Sama nie wiem. Tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza.
W spisie treści są ponumerowane normalnie.


Pozdrawiam,
Melania Zabini